rok 2014

Styczeń – Pamiątki z wystawy

Niegdyś dworzec nazywał się Poznań Główny i można było do niego łatwo dojechać oraz wyjechać we wszystkie strony. W XXI wieku poznański dworzec nazywa się Zintegrowane Centrum Komunikacyjne i dojazdy oraz wyjazdy, a nawet dojścia do tego obiektu, to jedno wielkie poplątanie z pomieszaniem. Podobnie zresztą jak i sama nazwa, która jest wielkim gwałtem na polszczyźnie. W pewien jednak sposób oddaje ona istotę tej budowli, ma ona służyć integrowaniu podróżnych z ogromną galerią handlową, pełną salonów, butików i kawiarni. Dworce, kolejowy i autobusowy wraz z całą niezbędną podróżnym infrastrukturą są tylko uciążliwym dodatkiem do tej świątyni konsumpcji. W ZCK amator podróży ma zażywać wszelkich wygód w sklepach, a nie przy kasach biletowych czy na peronach. Z nich powinien jak najszybciej zmykać do placówek handlowych i tam kupować, kupować i kupować… Ten cel centrum zdaje się spełniać należycie. Najciekawsze, że dostrzegli go również poznańscy architekci i budowlańcy, którzy opublikowali oficjalne krytyczne stanowisko wobec takiego centrum. Jednak galeria handlowa już stoi, gdzieś tam w jej kącie upchano dworce i nic już tego nie zmieni. Ani narzekania i protesty mieszkańców, ani spóźnione opinie architektów czy innych ekspertów. Chociaż oni chyba wiedzieli, a w każdym razie powinni wiedzieć, co się poznaniakom pod hasłem inwestycji na Euro funduje.
***
Równie miłą pamiątką z tej piłkarskiej imprezy, która miała nas cudownie przenieść w nowoczesność, jest sypiący się stadion. Przeprowadzona kontrola wykazała ponad setkę nieprawidłowości i uchybień, których usunięcie pochłonie kilka milionów złotych. Pochodzić będą oczywiście z miejskiej kasy, chociaż obecnie pożytki z obiektu czerpie już inny podmiot. Parę milionów to z jednej strony dużo – za tę kwotę można zbudować kilometry ulic czy kanalizacji, ale z drugiej mało – to raptem wartość jednego czy dwóch piłkarzy, którzy oblicza Lecha i tak nie zmienią a kosztują sporo. Zamiast więc kolejny raz obciążać wszystkich poznaniaków kosztami utrzymania obiektu, z którego większość i tak nie korzysta, może trzeba skłonić podmiot wydający miliony na zakup podrzędnych kopaczy do większego partycypowania w naprawie obiektu. Jeśli nie będzie takiej woli, to może od razu w miejskim budżecie zamiast corocznych nakładów na remonty przewidzieć jednorazowy wydatek na rozbiórkę i sprzedaż gruntów po stadionie. Chętni deweloperzy z pewnością się znajdą, Czy nie byłoby to bardziej po gospodarsku?
***
W zamieszaniu wokół kolejnej poznańskiej chluby – Teatru Ósmego Dnia – wyszło na jaw, że to już nie tyle teatr, ile fundacja, a rozeznanie się w przepływających funduszach to dopiero sztuka. Było Euro, były szumne plany, były wielkie imprezy. A teraz pozostało nam tylko parę trudnych pamiątek z wystawy.

 Luty – Trochę więcej k… kultury!

Rok zaczyna się wspaniale. Zima nie przyszła, kryzys odchodzi, wiosna nadchodzi, a z góry sypnęło przedwyborczymi obietnicami. aż miło. W dodatku, we wszelakich rankingach i podsumowaniach Poznań zawsze na czele. Zbieramy laury jako miasto najbardziej przyjazne niepełnosprawnym, przedsiębiorcom i bezrobotnym. Mamy nowoczesny urząd, przodujące uczelnie i wielkie perspektywy. Nawet w klasyfikacji najdroższych miast w kraju spadliśmy z podium, które okupowaliśmy od dłuższego czasu. Słowem sukces za sukcesem. Tylko z kulturą mamy pewien kłopot. Artyści są tak postępowi, że od oglądania i słuchania ich dzieł przeciętnemu poznaniakowi oczy mgłą zachodzą i uszy więdną.
***
Dlatego z dalszym wspieraniem, wspomaganiem i dofinansowywaniem placówek kulturalnych w Poznaniu powinniśmy już chyba dać sobie spokój. Dotychczasowa troska o rozwijanie wszelkich form kulturalnej działalności doprowadziła do tego, że pani dyrektor bardzo hołubionego przez miejskie władze teatru wulgarnie wyzwała papieża, a potem równe ostro objechała jeszcze dziennikarza, który ośmielił się zainteresować finansowymi kulisami działalności jej teatru. W imię artystycznej wolności pani dyrektor nikogo przepraszać nie zamierza. I pewnie dobrze na tym wyjdzie. Zawsze bowiem lepiej oburzać niż nudzić.
***
Takiej bezczelności nie wykazał dyrektor drugiego znanego poznańskiego teatru, który jak szewc obsobaczył swych podwładnych. W słowach uważanych powszechnie za obelżywe napisał im w mailu, co myśli o ich pracy i zachowaniu. Jednak, gdy ochłonął, ponoć się pokajał i przyznał do błędu. Taka miękka postawa w środowisku poznańskich ludzi kultury chyba jednak nie wróży mu sukcesów. Powinien raczej brać przykład ze swej koleżanki, która obstając przy swej ocenie papieża pokazuje, że jest kobietą z jajami.
***
Właśnie takie bezczelne zachowania zdają się przynosić dzisiaj sukcesy i to nie tylko w kulturze, ale także w polityce. Co poświadczają kolejne wyczyny naszych wybrańców do rad i parlamentów. Nawet w statecznym Poznaniu do odwiedzenia nowej świetlicy mającej rozwijać kulturalne zainteresowania dzieci i młodzieży zachęcano hasłem „Co się ch… patrzysz”. Pięknie, na poznańskim bruku następuje symbioza sztuki ulicznej i elitarnej, a przekleństwa i wulgaryzmy łączą dzisiaj pokolenia.
***
Tylko, czy musimy to znosić? Czy na zalewające nas zewsząd chamstwo i głupotę nie ma lekarstwa? Wiadomo, służba zdrowia wciąż niedoinwestowania, ale szczególnie ostre i zaraźliwe przypadki powinny być leczone w pierwszej kolejności. Jeżeli ani leki, ani kary nie pomogą, to pozostaje już tylko wołać do poznańskich twórców – Panie i Panowie, trochę więcej k…. kultury!

Marzec – Wiosenne rewolucje komunikacyjne

Już zaczynało się robić jakoś nudnawo, niby wiosna i wybory za pasem, a tu żadnych rewolucyjnych pomysłów ani słodkich obietnic. Niegdyś najaktywniejsi włodarze miasta oraz aspiranci do tej roli co rusz wyskakiwali z wielkimi inicjatywami. A to kolejkę powietrzną z dworca na Ławicę chcieli budować, a to uparcie starali się o uniwersjadę, młodzieżową olimpiadę i bóg wie co jeszcze. A teraz po piłkarskich Euro fantazja ze wszystkich jakby uleciała. Trudno się dziwić. Po szumnej imprezie zostały w pocie czoła kończone inwestycje, niezapłacone rachunki oraz stadion do ciągłego utrzymywania i remontowania.
***
Takie pamiątki powinny otrzeźwić amatorów wszelkich inwestycyjnych szaleństw. Okazuje się jednak, że nie do końca. Duch w urzędnikach nie ginie. Z ich analiz wynikło, że najlepiej będzie połączyć obiekty UAM na Umultowie z Piątkowem i dalej Pestką ze śródmieściem – kolejką powietrzną. Taka nowa wersja fujibany, tylko krótsza, skromniejsza, ale chyba równie nieudana. Zbudowanie w mieście zwykłej drogi czy trasy tramwajowej jest nie lada problemem, a tu ktoś wyskakuje z podniebnymi wagonikami. Pozostaje tylko docenić fantazję, bo chyba nikt nie ma złudzeń, że coś takiego powstanie.
***
Równie mało realne wydają się projekty przywrócenia komunikacji trolejbusowej w stronę Naramowic i dalej na północ. Na terenach tych powstało w ostatnich latach wiele osiedli i jak zwykle zapomniano o zbudowaniu do nich dróg. O trasie Nowonaramowickiej mówi się od dziesięcioleci i na mówieniu się kończy. Na jej powstanie w najbliższych latach też się raczej nie zanosi, pozostaje więc jedynie wymyślanie podniebnych kolejek albo trolejbusów, które cudownie rozwiążą komunikacyjne problemy. Niestety, cudów nie ma. I ulic ani tramwajów w stronę Uumultowa i Radojewa też nie ma. Jest zatłoczona Naramowicka, którą przejechać coraz trudniej.
***
Ale kto by tam zmotoryzowanych żałował? Dominuje obecnie przekonanie, że w miastach są oni złem i na wszelkie sposoby należy ich tępić i zniechęcać do poruszania się autami. Wszystkie aglomeracje stawiają przede wszystkim na komunikację zbiorową, no i może jeszcze rowerową. W Poznaniu też nieuchronnie idziemy w tym kierunku. Na śródmiejskich ulicach mnożą się zakazy, wprowadzane są ograniczenia prędkości i podnoszone koszty parkowania. Wszystko po to, by kierowcom odechciało się jeżdżenia po mieście. Zmasowane wysiłki różnych urzędów nie przynoszą jednak większych wyników. Z wygód, jakie daje samochód, naprawdę trudno zrezygnować. Może jednak wiosną warto spróbować, zmienić swe przyzwyczajenia i przesiąść się na dwa kółka albo chwycić za kijki i pomaszerować poznańskimi ulicami. Przecież im więcej poznaniaków przesiądzie się na rowery i zacznie chodzić lub biegać, tym wygodniejsze będzie życie zmotoryzowanych.

Kwiecień – Wiosenne wzmożenie elekcyjne

Znowu gdzieś w Sejmie pojawiają się pomysły na gruntowne reformowanie, a raczej rozwalanie prawa spółdzielczego. To niechybny znak, że zbliżają się kampanie wyborcze. Tradycyjnie, okres wzmożenia elekcyjnego niektórzy próbują wykorzystać na zaistnienie w medialnej świadomości, a inni, bardziej przebiegli, do przepchnięcia korzystnych dla siebie lub reprezentowanych grup interesów rozwiązań ustawowych. Szczególnie interesującym polem do takich działań jest właśnie spółdzielczość. Ma ona dobre tradycje i spore współczesne osiągnięcia, jednak nie ma dobrej prasy. Jest więc podgryzana i atakowana z wielu stron. Na szczęście, jak do tej pory, z marnymi skutkami. Amatorzy odgórnego porozbijania spółdzielni na wspólnoty i wspólnotki, a potem łatwego przejmowania bloków czy terenów pod zabudowę, łatwo nie ustąpią. Spółdzielcze idee oparte na solidarności, współdziałaniu i sprawiedliwości w starciu z prywatą powinny się jednak obronić. Dowodzą tego wyniki PSM oraz innych poznańskich spółdzielni mieszkaniowych. Osiedla pięknieją i mieszka się na nich wygodniej oraz taniej niż w deweloperskiej zabudowie. Oby więc spółdzielczość w dobrej formie przetrzymała kolejne wybory.
***
A zamieszanie wokół nich trwa na całego. Przeżyliśmy już nawet kościelną elekcję. Triumf w niej święcił poznański arcybiskup metropolita Stanisław Gądecki, którego bracia biskupi wybrali swoim przewodniczącym. Prawdziwy wyborczy maraton rozpocznie jednak majowa elekcja do Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Wyborców mało pasjonuje jakiś odległy europarlament, który nie wiadomo, czym tak naprawdę, poza gadaniem i kasowaniem solidnych diet w euro, się zajmuje. Jednak dla ubiegających się o lukratywne mandaty to niezwykle ekscytujący wyścig. Wszelkie chwyty są w nim dozwolone. Wszak zwycięzców nikt nie sądzi.
***
Dla poznaniaków równie mało interesujące mogą się okazać jesienne wybory prezydenta miasta i radnych. Wszystkie znaki na niebie, ziemi i telewizyjnych ekranach wskazują, że wygrać je może tylko miłościwie panujący od trzech kadencji Ryszard Grobelny. Jeśli tylko zachce wystartować. A wszystko wskazuje, że zechce. Chętnych do zmierzenia sił i zapewne przegrania, nie ma wielu. Na razie zgłasza się tylko jeden kontrkandydat. Radny SLD Tomasz Lewandowski stara się bardzo. Krytykuje i obiecuje, gdzie tylko może i co tylko może. Ale tak po prawdzie, co on może?
***
Kolejne wybory do Sejmu oraz prezydenckie czekają nas w przyszłym roku. Zapowiadają się nawet ciekawie. Ale to słaba pociecha. Jedno z chińskich przekleństw głosi bowiem „obyście w ciekawych czasach żyli”. Przytrafia się to nam już od paru dziesiątek lat. Może przydało by się więc trochę dobrej nudy w wiosennym słońcu?

Maj – Na sukcesy babcia Kiepska

Docenili nas. No, może nie nas zwykłych szarych poznaniaków, ale naszych wybrańców, którzy podjęli się trudów zarządzania miastem. To ich zasługą są laury zbierane w ogólnokrajowych konkursach i plebiscytach. Zarówno tych słusznych, jak i tych inicjowanych przez rozeźlonych mieszkańców.
***
W zmaganiach o tytuł makabryły roku, czyli wyborach najgorszej budowli w kraju, bezapelacyjnie wygrał poznański obiekt nazywany niegdyś szumnie Zintegrowanym Centrum Komunikacyjnym, a potem skromnie przemianowanym na dworzec Poznań Główny. Obecnie po zmasowanej krytyce nie wiadomo, czy to coś nawet to zasługuje. Jest to bowiem tylko dodatek do ogromnego centrum handlowego. Dojść do tego niby-dworca trudno, wyjechać z niego jeszcze trudniej. Do peronów daleko, schody ruchome w jedną stronę i w ogóle ciasno, i nijako. Nic, tylko pohandlować można.
***
Równie duże uznanie zyskała poznańska ul. Naramowicka, która w ogólnopolskich badaniach bezapelacyjnie wygrała w kategorii na najwolniejszą ulicę. W godzinach szczytu można na jej najbardziej zatłoczonym odcinku robić wszystko, ale z pewnością nie jechać. Nie ma jednak co narzekać na obecne utrudnienia. Są bowiem duże szanse, że w najbliższych latach będzie jeszcze gorzej. Plany przebudowy tej „arterii” czy też zbudowania Nowonaramowickiej długo jeszcze pozostaną planami, natomiast osiedli mieszkaniowych w tej okolicy przybywa w szybkim tempie. Nawet w ciemnym średniowieczu, gdy zakładano miasta, to najpierw wytyczano ulice a potem stawiano budynki. W Polsce XXI wieku zerwaliśmy z tym zacofaniem i kolejne domki powstają gdzie popadnie, a o porządnych ulicach nikt nie myśli. Dobrze chociaż, że twórcy poznańskich kataklizmów komunikacyjnych zostają docenieni w takich rankingach. Może to ich skłoni do myślenia.
***
Na razie pomyśleli poznańscy radni i konsekwentnie trwają w przekonaniu, że w tramwajach i autobusach kwadrans ma 25 minut, a pół godziny – aż 45 minut. Na taki okres przedłużono bowiem ważność biletów 15- i 30-minutowych. Takie rozwiązanie nie tyle jednak wynika z teorii względności czasu, ile praktycznej wiedzy o bliskim terminie wyborów samorządowych. Wyborcom biletowych minut nie ma co żałować.
***
Jednak pewności w wyborach nigdy mieć nie można. Wyniki potrafią być zaskakujące. Dowiódł tego także plebiscyt na poznaniaka minionego 25-lecia. Były to, jak powszechnie wiadomo, lata odzyskanej wolności, demokracji i przedsiębiorczości. A tymczasem poznaniacy na symbol tego okresu wybrali… babcię Kiepską, czyli aktorkę Krystynę Feldman. Oj, słabo coś wypadamy w tych internetowych głosowaniach. Coś więc by trzeba zmienić: albo Internet, albo….

Czerwiec – Tańczą, grają i śpiewają…

Wiosna, kolorowo, radośnie i bawimy się na całego. Tam grają, tu śpiewają. Nawet kobietę z brodą nagradzają. Na dodatek zbiegły się nam dwa ładne jubileusze – 25 rocznica pół-wolnych wyborów, które zapoczątkowały naszą demokratyzację oraz 10 rocznica wstąpienia do Unii Europejskiej. I z tych okazji śpiewający „eksbitels” Paul McCartney też nas przekonuje, że dobrze jest. A może nawet byczo jest!
***
Bezprzymiotnikową demokrację praktykujemy dopiero od ćwierćwiecza. Poprzednie przymiotnikowe formy szlachecka czy socjalistyczna nie za bardzo się sprawdziły. Jednak nawet tę właściwą demokrację praktykuje zaledwie połowa obywateli, która przykładnie uczestniczy w wyborach. Druga połowa z tego podstawowego narzędzia demokracji nie korzysta i, jak wszystko na to wskazuje, korzystać nie zamierza. Chyba właśnie dlatego przez wyborcze sita przechodzą ludzie, którzy przejść nie powinni. A jednak wygrywają wybory i jakoś mandaty zdobywają. Czy to bardziej wina demokracji czy wyborców?
***
Co tam demokracja, większy kłopot mamy z Unią Europejską. Wydawała się nam instytucją mlekiem i miodem płynącą, a jak już się w niej znaleźliśmy, to okazuje się, że tego mleka i miodu ledwo co kapie. Dla wszystkich i na wszystko nie wystarczy, a w dodatku najwięcej nakapie tym, co najbliżej źródełka w Brukseli siedzą. Wybrani właśnie europarlamentarzyści już się oblizują na myśl o unijnych profitach. A nam pozostają dyskusje, ile właściwie unii nam potrzeba w tej Unii i czy w ogóle wejść, czy lepiej nie wchodzić do strefy euro. Kiedyś sobie podśpiewywaliśmy „wejdą nie wejdą” a teraz sami musimy decydować „wejść czy nie wejść”. A zwłaszcza, po co tam wchodzić. Z Unią, która uznaje marchewkę za owoc i dokładnie określa dopuszczalne rozmiary krzywizny banana bywa śmiesznie, ale wesoło to chyba nie jest.
***
Co innego na poznańskim Starym Rynku. Tam jest wesoło, zwłaszcza po północy. Poznaniacy nie znający współczesnych obyczajów rozrywkowych młodzieży, którym o tej porze przydarzy się tam znaleźć, przeżyją chwile zadziwienia i najprawdziwszej grozy. Można tam bowiem w oparach alkoholu i dymu spotkać napakowanych młodzianów, rozwydrzone panienki, dziwaków, żebraków, naganiaczy, naciągaczy i bandy tym podobnych indywiduów. Tylko ze świecą tam szukać stróżów porządku. Strażnicy czy policjanci widać komuś, bo przecież nie zwykłym przeciętnym poznaniakom, nie chcą psuć zabawy i od starówki trzymają się z daleka.
***
A na niej naprawdę można zaszaleć. Rozbawiony gość w jednym z lokali wydał przez noc ponad milion złotych. Taka rozrzutność w gospodarnym i oszczędnym Poznaniu jest nie do pojęcia. Faceta usprawiedliwia, że zaszkodziły mu szampany, a zwłaszcza popitki i stracił głowę. Jego lekką rękę tłumaczy jednak przede wszystkim to, że płacił nie własną kartą, lecz firmową. I zapewne wszyscy klienci tej firmy złożą się na uregulowanie rachunku zabawowego menedżera. Zabawa trwa więc w najlepsze, szampan się leje, jedzą, piją, tańczą, grają… Skąd my to znamy?

Lipiec – Ile są warte festiwale

Dawno tego nie bywało, żeby w Poznaniu głośniej było o Warcie niż Lechu. Chociaż Warta tradycje ma dłuższe, bo ponad stuletnie, to jednak kolejowy klub sportowy Lech, który kilkakrotnie zmieniał nazwę, zawładnął sympatią poznaniaków i to on jest na pierwszym miejscu. W Poznaniu, bo w kraju to ostatnio regularnie na drugim. Wprawdzie co roku przed sezonem słyszymy zapowiedzi, że „Lech idzie na majstra”, to jednak dojść jakoś nie może. To dochodzenie stało się już nudne, niż więc dziwnego, że obecnie głośniej zrobiło się o Warcie. Piłkarsko klub niczym się nie wyróżnia z ogólnej ligowej szarzyzny, ma jednak dwa atuty. Atrakcyjne tereny z boiskami i kortami w centrum miasta oraz ambitną Panią Prezes, która zapałała miłością do piłki lub do tych terenów, a może do jednego i drugiego.
***
Pani Prezes jest kobietą wszechstronną i posiadaczką wszelakich talentów. Była modelką nie stroniącą od rozbieranych sesji, jest bizneswoman z politycznymi ambicjami, a na dodatek ma piątkę dzieci i tradycyjną rodzinę. Iście nowoczesna i konserwatywno-postępowa Matka-Polka. Wartę przejmowała pod hasłem dokonania „zielonej rewolucji”, bo zieleń to barwy klubowe. Z mocarstwowych planów i mieszania piłki w biznes oraz politykę niewiele jednak wynikło. Start w eurowyborach zakończył się dla Pani Prezes klęską, zabudować terenów Warty też się na szczęście nie udało, natomiast sam klub piłkarski stoczył się do czwartej ligi. Ale Pani Prezes nadal gra ostro. Winni upadkowi ponad stuletniego klubu są inni, ona chce go nadal ratować. Gotowa jest nadal z poświeceniem działać dla jego dobra, a nawet dla dobra całego miasta. Marzy się jej bowiem prezydentura Poznania.
***
A wybory samorządowe już za kilka miesięcy, jesienią pójdziemy znów do urn wybierać władze samorządowe. Oficjalnie do tej pory zgłosił się tylko jeden kandydat z lewicy. Główni rozgrywający zachowują spokój i nie odkrywają kart. Ale pretendentów nie widać. Nie ma bowiem chętnych do przegrania z urzędującym prezydentem Ryszardem Grobelnym. Kolejną kadencję ma on więc niemal pewną. I można się tylko zastanawiać, czy zostanie wybrany dlatego, że jest taki dobry, czy też dlatego, że lepsi nie stanęli w wyborcze szranki. Jakie to ma jednak znaczenie? Wszystko wskazuje, że w Poznaniu epoka Grobelnego będzie kontynuowana.
***
Jak kraj długi i szeroki pleni się nam życie festiwalowe. Każda mieścina organizuje jakieś festiwale, a jak się uda, to jeszcze biennale, a nawet triennale. Poznań też rejwodzi w tej festiwalomanii. Poza kręgiem zainteresowanych uczestników większość poznaniaków nawet by nie zauważyła tych szumnych oraz otwieranych i zamykanych z zadęciem imprez, gdyby nie medialna awantura wokół obrazoburczego przedstawienia mającego wzbogacić festiwal „Malta”. Spektakl prezentowano już na festiwalach w krajach zachodnich i tam wzbudził protesty środowisk katolickich. W Poznaniu zaprotestowano więc zanim spektakl przedstawiono. Teraz jedni demonstrują, inni się oburzają, a nikt się nie zastanawia, po co właściwie nam te festiwale. Może by tak wzorem Krakowa referendum w ich sprawie przeprowadzić?

Sierpień – Między rewolucjami i podsłuchami
Lato, urlopy, wakacje, a tu, zamiast beztroskiej atmosfery, rewolucja za rewolucją. Znowu z początkiem lipca przeżywaliśmy w Poznaniu załamania komunikacyjne, organizacyjne, pogodowe i duchowe. Przed rokiem sprawcą tych nieszczęść była rewolucja śmieciowa, w tym – nadciągnęła rewolucja PEKA-owo-biletowa. Z odpadami, chociaż obaw było wiele, jakoś sobie w mieście i okolicy poradzono. To znaczy, nie jest tak pięknie, jak miało być, ale nie jest też aż tak źle, jak niektórzy politykierzy mieli nadzieję. Śmieci nas nie zasypały, ale co jakiś czas osiedlowe altanki przemieniają się w salony meblowe. Pełno w nich bowiem starych szafek, foteli i tapczanów, które ochoczo są podrzucane, ale niechętnie uprzątane. Odpady wielkogabarytowe wciąż okazują się wielkim problemem.

 ***

A jeszcze chyba większym – wprowadzanie PEKI, czyli poznańskiej elektronicznej karty aglomeracyjnej, która miała być lekiem na komunikacyjne zło. Tymczasem jest to jeden wielki ból, a raczej bull, gdyż firma o takiej nazwie przygotowywała całe oprogramowanie systemu, które okazuje się zawodne i zupełnie niedostosowane do oczekiwań poznaniaków. Początki biletowej nowoczesności na miarę XXI wieku wielu z nich przypłaca więc zdrowiem, nerwami i straconymi pieniędzmi pobieranymi niesłusznie przez złośliwe komputery. Zapanowanie nad systemem, w którym działają tysiące kiepsko zaprogramowanych machin, wymaga trochę czasu. Za nieuniknione koszty tych informatyczno-komunikacyjnych przemian płacą jak zwykle mieszkańcy. To już chyba niestety taka rewolucyjna prawidłowość.

***

A grozi nam jeszcze rewolucja sportowa. Krakowiacy jakoś uratowali się przed igrzyskami a w Poznaniu znowu powrócił temat zorganizowania podobnej szumnej imprezy, igrzysk europejskich. Było parę lat spokoju, ledwo co niedawno ukończone zostały obiekty, które miały zostać zbudowane na piłkarskie euro odbywające się przed dwoma laty, a tu znowu jacyś inicjatorzy kuszą Poznań wielkimi imprezami. Igrzyska – dobra rzecz, problem tylko, kto za nie zapłaci. Poznaniacy, którzy rywalizują z Krakusami o miano największych „centusiów” i skąpiradeł, powinni wziąć przykład płynący spod Wawelu i bardziej zająć się pomnażaniem chleba niż fundowaniem dla paru notabli oraz ich znajomych kolejnych igrzysk.

***

Z tego, co obecnie udaje się podsłuchać, optymizmem nie wieje. Zgodnie z opinią rządowych znawców tematu wszystko wokoło działa jedynie teoretycznie i w ogóle jest to „ch… d… i kamieni kupa”. Tym barwnym stwierdzeniem minister dowiódł, że godnie kontynuuje tradycje swego pradziadka, wielkiego pisarza Henryka Sienkiewicza. Ale ku pokrzepieniu serc chyba tego nie uczynił. Raczej przeciwnie. Sponiewierana przez ministra instytucja, mająca wspierać w założeniu wielkie inwestycje rozwojowe, zdecydowała wspomóc budowę kolejnej galerii handlowej w Poznaniu. Akurat tego w naszym mieście chyba nie brakuje. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że spełniać ona będzie rolę miastotwórczą i jest ważną formą rewitalizacji i ożywienia śródmieścia. I jak tu nie wierzyć ministrowi. Oczywiście, gdy mówi w knajpie i przy wódce.

Wrzesień – Między festiwalami a igrzyskami

W poprzednich latach upały, susze i pożary bywały groźniejsze, handel niewydolny, kąpieliska zatłoczone, a ulice bardziej rozkopane, i w ogóle jakby wszystko w mieście było bardziej skomplikowane. Obecnie we znaki daje się tylko PEKA, no i gdyby nie rozkopana bodaj już od blisko dziesięciolecia Kaponiera, to nie byłoby nawet okazji do tradycyjnych narzekań na roboty drogowe. Letnie „wykopki” związane z realizacją przedsięwzięć komunikacyjnych przez lata były zmorą poznańskich kierowców. A teraz trudno je napotkać. Dzieje się coś na Trasie Katowickiej, ale trudno to nazwać robotami. Wprowadzono tam jedynie ograniczenia w ruchu, jednak nie widać żeby coś budowano czy remontowano. Ani tam, ani w innych miejscach. A przecież nowych arterii i węzłów komunikacyjnych potrzeba w Poznaniu chyba bardziej niż nowych galerii handlowych. O komunikacyjnych inwestycjach z reguły się jednak jedynie mówi, a markety i biurowce buduje na potęgę. No i potem przeżywamy z nimi prawdziwe galery.
***
Najbardziej jednak latem w Poznaniu udają się festiwale. Sezon zaczyna Malta, w tym roku szczególnie nagłośniona zakazanym spektaklem, a potem to już nam grają, tańczą, śpiewają i pokazują wszelaką sztukę poważną i niepoważną na okrągło. Istny dancing z gitarą i flażoletami na transatlantyku. Z natłoku imprez kulturalnych wypada się cieszyć, tyle że równie bogate życie festiwalowo-artystyczne toczy się latem w niemal wszystkich polskich miastach, małych i dużych, a zwłaszcza tych mających jakieś ambicje turystyczne. Mniej i bardziej znani twórcy rodzimi oraz sprowadzani zza granicy przemierzają więc nasz kraj wzdłuż i wszerz, wzbogacając ogólnonarodową festiwalomanię. Dla nich to całkiem dobry interes, a mieszkańcy i turyści mają igrzyska.
***
I już starożytni Rzymianie wiedzieli, że o nie właśnie chodzi. Każdy przecież lubi dobrą zabawę. Bawimy się więc, chociaż zza naszych wschodnich granic docierają wieści mogące mrozić krew w żyłach. Niby dzieje się to blisko, jest wszechobecne na ekranach telewizji, a jednak wciąż wydaje się bardzo odległe. Całkowicie niezrozumiałe. Nie przystające do naszej letniej, festiwalowej, kolorowej i kabaretowej rzeczywistości.
***
No, ale przed nami też trudne wybory. Niebawem zdecydujemy, kto będzie rządził w Poznaniu i innych samorządach. Na razie wszystko wskazuje, że w Poznaniu nie będziemy mieli wyboru i zostaniemy z urzędującym od kilku kadencji prezydentem. Rzeczywistych konkurentów dla niego bowiem nie widać. Znamienne, że podobnie było w poprzednich elekcjach. Poznański prezydent wciela w życie to, co inni politycy tylko głosili – nie ma prostu z kim przegrać.

Październik – Kubeł lodu na szczytny cel

Prezydent Poznania zgolił wąsy, dofinansował akcję, ale przy kuble z lodowatą wodą tylko stanął, jednak już Pani na Starym Browarze i wielu innych przedstawicieli elit poszło na całość i oblewało się na wyścigi – oraz filmowało – w bardzo szczytnym celu, czyli zbieraniu funduszy dla osób chorych. Wiadomości o tym, kto sobie wylał na łeb wiadro wody i o tym, kogo do podobnego działania nominował, trafiały w minionych tygodniach na czołówki gazet, gdzieś między informacje o kolejnych walkach na wschodzie Ukrainy oraz o formowaniu władz w Unii Europejskiej i rządu w kraju.
Długo musieliśmy czekać na otrzeźwienie i wygaśnięcie mody, która nadciągnęła z zachodu. Przeminie ona całkiem wraz z jesiennymi chłodami, a swojski śmigus dyngus pozostanie, chociaż na powodzenie w medialno-towarzyskich elitach nie ma on co liczyć.
***
Pozostaną także „szczytne cele”, które mnożą się w postępie geometrycznym. A to wszyscy spełniamy czyjeś marzenia, a to organizujemy koncerty na rzecz czegoś tam lub masowo biegamy dla poratowania czyjegoś zdrowia. A przy okazji oczywiście zbieramy pieniądze. Niesienie pomocy zasługuje oczywiście na uznanie i trudno kogokolwiek krytykować za to, że chce komuś pomagać.
Czy jednak w tym promocyjnym obudowywaniu każdej pomocowej akcji i nagłaśnianiu jej na wszelkie sposoby w mediach rzeczywiście najważniejsza jest jeszcze bezinteresowna pomoc bliźniemu? Przecież obecnie w kraju funkcjonuje już cały przemysł promocyjno-akcyjno-charytatywny, dla wielu fundacji, agencji i ludzi to znakomity sposób na pozyskiwanie środków oraz popularyzowanie siebie.
Zaczęło się od Wielkiej Orkiestry i jej sukces znalazł licznych naśladowców. Oni na tych szumnych przedsięwzięciach wychodzą dobrze, zgodnie z zasadą, że rząd sam się wyżywi a organizatorzy sami zadbają o siebie. Zyskują mniej lub więcej także ci, którzy robią za „szczytny cel”, a my mamy z tego tyle, że sobie pobiegamy, potańczymy, poskaczemy, a nawet popływamy i przy okazji kogoś lub coś wesprzemy. Wszystkim wychodzi to chyba na zdrowie, chociaż niektórym bardziej.
***
Kolejnych akcji zachęcających do pomagania i wspierania w Poznaniu z pewnością nie zabraknie. Przeżywaliśmy juz próby bicia rekordów w liczbie razem grających gitarzystów i flażolecistów, to taka odmiana fletu, a niedawno na poznańskich termach maltańskich prowadzono masowe lekcje nauki pływania. Z prasowych informacji o tym światowym przedsięwzięciu wynikało, że wzięło w nich udział ponad 36 tysięcy poznaniaków. Jak oni zmieścili się razem na basenie – nie wiadomo.
Zresztą, najważniejsze żeby coś się działo i kręciło wokół „szczytnych celów”. Może więc jednak przed podejmowaniem w Poznaniu kolejnych prób bicia rekordów i organizowaniem charytatywnych biegów i rajdów, które paraliżują miasto, warto wylać sobie na głowę kubeł zimnej wody?

Listopad – Poznańskie osiołki

Do niedawna wystarczały Poznaniowi dwa koziołki. Sympatyczne zwierzaki od wieków rozsławiały miasto i przyciągały uwagę turystów każdego południa wlepiających oczy w ich wyczyny na ratuszowej wieży. Z niezrozumiałych powodów koziołki nie przypadły do gustu specom od promocji i marketingu, którzy na siłę starają się lansować inne symbole nadwarciańskiego grodu. Z marnym jednak skutkiem. Po kilku latach i wydanych kilku milionach złotych w promowanie niebieskiej gwiazdki nadal wszystkim kojarzy się ona z mrożonkami i lodówką, a nie Poznaniem. Równie „mocny” okazuje się slogan reklamowy – „miasto know how”. Ci, którzy to wymyślili i zatwierdzili chyba naprawdę „nie wiedzą jak” popularyzować miasto. Natomiast z pewnością dobrze wiedzą, jak wyciągać z niego pieniądze.
***
Nawet jednak najlepsi spece od reklamy nie są w stanie zaszkodzić ukształtowanemu przez wieki wizerunkowi Poznania oraz jego mieszkańców. Opinia o gospodarnym, mieszczańskim i konserwatywnym mieście nad Wartą wciąż się utrzymuje. Zresztą sami poznaniacy raz po raz ją potwierdzają. A to nie pozwolą, ze względów bezpieczeństwa oczywiście, na wystawienie nudnego, ale postępowego i antykatolickiego przedstawienia teatralnego, a to zakażą występów muzycznej grupy satanistycznej, a niedawno w ogrodzie zoologicznym nie dopuszczono nawet do swawolnej miłości pary osiołków. Jurnego czworonoga odseparowano od wybranki, by wybuchami swego uczucia nie raził oczu małolatów i ich prawomyślnych opiekunów. Po ogólnopolskich i światowych protestach licznych zwolenników wolnej miłości dyrekcja Zoo pozwoliła połączyć się czworonożnym kochankom. Idylla nie trwałą jednak długo. Wkrótce tatę osła znów odseparowano. Tym razem jednak dlatego, że dawał wycisk młodszemu konkurentowi do wdzięków samicy. Ta decyzja nie wzbudziła już większego zainteresowania ani postępowych kręgów społecznych, ani światowych mediów. Słusznie, przyzwolenia na przemoc, choćby w oślej rodzinie, być nie może.
***
Wybory jeszcze przed nami a w mieście przybywa… prezydentów. Urzędujący prezydent Ryszard Grobelny doczekał się kontrkandydata sobowtóra, też Grobelnego, tyle że Bogdana, i nie z Poznania, tylko ze Szczecina. Na dodatek z reklamy na autobusie uśmiecha się „Prezydent Jaśkowiak”, zza węgła kamienicy szczerzy zęby plakat z Tomaszem Lewandowskim i skromnym podpisem „Nowy prezydent Poznania”, w którym słówko „nowy” – napisano małymi literkami, a resztę kulfonami. Wszyscy niedoszli prezydenci i pretendenci do zasiadania w czymkolwiek nie szczędzą słodkich słów i obietnic.
***
No tak, z tymi osiołkami w Poznaniu to trudna sprawa. Tym bardziej że nie ograniczają się tylko do wyczynów w Zoo, ale zdają się mnożyć, coraz ich więcej wokoło i – niestety – tylko pieprzą na potęgę.

Grudzień – Wybieramy i co mamy?

Mijający rok zaczynał się wyborami – do parlamentu europejskiego i kończy się wyborami – samorządowymi. Za pasem już kolejne przyszłoroczne wybory – najpierw prezydenckie, potem parlamentarne. Od miesięcy więc na okrągło słyszymy o jakichś wyborach lub przygotowaniach do nich. Co jakiś czas niektórzy, niespełna połowa uprawnionych, pofatygują się nawet do urn i wezmą osobisty udział w akcie wyborczym. Co jednak z tego wynika? Wybieramy, a wciąż to samo mamy. Może więc jednak mają rację ci niezadowoleni, którzy twierdzą, że gdyby wybory mogły naprawdę coś zmienić, to byłyby zakazane.
***
No, ale nie są i możemy sobie wybierać, ile dusza zapragnie i obiektywne warunki pozwolą. Więcej, każdego dnia musimy wybierać, i nie są to bynajmniej wybory łatwe i przyjemne. Zaczyna się już od porannego wyjazdu do pracy i popołudniowego powrotu. Założenie, że w Poznaniu dojedziemy prosto i szybko do celu, jest jedynie pobożnym życzeniem. Na każdej ulicy, na każdym skrzyżowaniu czyhają korki, remonty, zakazy, objazdy i inne anomalie komunikacyjne. Musimy więc pogłówkować, by dojechać cało i zdrowo. Najlepiej omijać wiecznie zatłoczone oraz przebudowywane arterie i przemykać przez miasto sobie znanymi opłotkami.
***
Łatwiej przychodzi nam wybrać galerię handlową, w której zamierzamy wydać nasze ciężko zarobione pieniądze. Jest ich w Poznaniu dostatek i napotkać je można niemal na każdym kroku. W każdej właściwie jest to samo, no ale większość poznaniaków lubi się o tym przekonywać na własnej skórze. Z myślą o nich powstają więc kolejne galerie.
***
Jeśli najdzie nas ochota na bezpośredni kontakt z kulturą, też mamy w czym wybierać. Obok teatrów z tradycjami wyrosły nowe prywatne placówki. Oferują własne spektakle, a także sprowadzają „prawdziwych” artystów ze stolicy lub z telewizji. Doczekaliśmy się nawet w Poznaniu teatru zbuntowanego a także wielkiego wysypu nieustających festiwali filmów, muzyki i wszelakiej innej sztuki. Z tej powodzi kulturalnych ofert większość wybiera spokój.
***
Jedynie na niwie edukacyjnej pojawiła się iskierka nadziei na ograniczenie obowiązku wybierania. Władza podjęła próbę wyręczenia pierwszoklasistów oraz ich rodziców i zafundowała wszystkim jednakowy darmowy elementarz. Wreszcie zaprowadzono w szkole trochę ładu i porządku. Zapowiedziano nawet, że takie same darmowe podręczniki będą wprowadzane w kolejnych rocznikach. Czy te obietnice zostaną jednak zrealizowane? Tym bardziej że elementarze, które miały służyć dzieciakom przez trzy lata, już się ponoć rozsypują. W dodatku coraz głośniej słychać narzekania na taką powszechną szkolną „urawniłowkę”. Ludzie bowiem lubią mieć wybór, choć na ogół i tak wybierają to co znane, sprawdzone i bezpieczne.

WIST